niedziela, 25 stycznia 2015

Pozdrowienia z Arktyki. Tromsø!

Oczywiście nie byłam na Biegunie Północnym. Jeszcze chyba trochę poczekam na takie wrażenia, ale 350 km za kołem podbiegunowym to chyba niezły wynik.
Tromsø to Paryż Norwegii Północnej,ale my pojechaliśmy tam nie ze względu na urocze knajpki i bogate (jak na Norwegię) życie nocne. Nas interesowała (znowu i jak zwykle) zorza.
No to ja może napiszę od razu i bez trzymania w niepewności,że (niestety i znowu) nie tym razem.
Dla tych kilku naturalnych reflektorów poświęciłam się i nawet spacerowałam po zamarzniętym jeziorze, które ma podobno 96 m głębokości. Teraz w zimie to trasa narciarstwa biegowego, ale ja tym wszystkim zlodowaciałym wodom nie wierzę. Jako że globalne ocieplenie to tym bardziej. Dlatego też moja wyobraźnia dała popalić mnie i moim towarzyszom ;)


Oczywiście (chociaż lekko zawiedziona) nie żałuje wycieczki. Miasto jest przepiękne, natura niesamowita, tylko ten dzień tak jakoś trochę krótko trwa o tej porze roku. Całe dwie godziny.


Zdjęcie pt " Moj aparat nie daje rady podczas zdjęć w nocy....ehhem...o 14:20



                                             Arktyczna katedra w Tromsø





                                               Centrum i okolice miasta









Te malownicze i niestety bardzo ciemne widoczki pochodzą ze szczytu góry Storsteinen o wysokości 420 m.n.p.m. Dostaliśmy się na nią kolejką Fjellheisen pod którą można podjechać autobusem nr 26.
Tym razem nie poszliśmy pieszo na górkę. Ubolewałam, bo owszem,chętnie bym sobie "pobrodziła" w zaspach po drodze, ale noc polarna wyznacza swoje warunki. Chcesz zobaczyć góry z góry, to trzeba się tam dostać w ekspresowym tempie. Spróbuję latem.







Na koniec Polaria czyli arktyczne akwarium gdzie obok różnych gatunków ryb można zobaczyć sympatyczne foki brodate.

wtorek, 16 grudnia 2014

Folkemuseum w Oslo.




Folkemuseum czyli Norweskie Muzeum Ludowe( muzeum i skansen) na półwyspie Bygdøy to jedna z największych atrakcji w Oslo. Na jego terenie znajduje się 155 budynków norweskich miast i wsi głównie  XVII - XIX oraz kościół z XIII wieku.
Wiele razy się tam wybierałam, ale dotarłam dopiero w tym roku za sprawą Julemarked czyli świątecznego kiermaszu .
Nie jestem fanką tego typu spędów i raczej omijam je z daleka, ale ten na terenie muzeum to rzecz wyjątkowa. Większość historycznych budynków prezentowała zwyczaje świąteczne danej epoki i serwowała potrawy wykonywane w tradycyjny sposób. Szkoda tylko,że śniegu zabrakło.


 Wyrabianie (jak dla mnie) chlebo-naleśnika z XVII wiecznej receptury .







Przed chatą i na chacie.





Komuś burgera z łosia? Ja się jakoś nie mogę skusić.


Na koniec pragnę wszystkim polecić z okazji zbliżających się dni, przenieść się kiedyś na chwilę kilka wieków wstecz ;)

niedziela, 19 października 2014

Najwyższy szczyt Skandynawii - Galdhøpiggen.

Sierpień 2014

Galdhøpiggen.Ta kochana górka mierzy sobie 2469 m.n.p.m. Nie jest to może powalająca wysokość,ale pamiętajmy ona leży w Norwegii,a tam najmniejszy pagórek może z człowieka wycisnąć czasem więcej niż Rysy. Nie raz już się o tym przekonałam,dlatego podeszłam do zadania bez zbędnych gdybań, Trzeba się więc, wziąć i wejść i kropka.


Wybraliśmy drogę przez lodowiec, czyli jedną z dwóch opcji dotarcia na szczyt. Podobno łatwiejszą. Na jednym z opisów szlaku przeczytałam cyt "Biorą tych ludzi,związują linami i prowadzą jak baranów na szczyt". To jest to!!!Tak wejdziemy! Właśnie tak;)



 Zdanie żartem nie było, jak mieli zrobić tak zrobili. Barany w gotowości, szczyt będą zdobywać.


 Szlak przez lodowiec prowadzi spod schroniska Juvasshytta, które stoi sobie na wysokości 1841 m.n.p.m. Można, a nawet trzeba wyjechać pod same drzwi samochodem lub autobusem z miejscowości Lom. Ostatnia grupa wyrusza na szczyt o godzinie 10,więc nie pośpimy.
Najpierw trzeba zapłacić około 200kr za usługę przewodnika ( w tym jak się domyślam wypożyczenie lin, uprzęży i raków) i można startować. Jeżeli chcecie wejść na własną rękę, pozostaje mi tylko życzyć powodzenia i skierować w stroną opcji numer dwa, którą znajdziecie w opisie szlaku na przykład na stronie Wikipedii. Samotnie przez lodowiec nie wpuszczają,chyba,że ludzi ze sprzętem,którzy sobie tam chodzą na niedzielne spacerki poobiednie.
Te wszystkie powiązania i zabezpieczenia są po to,ze jak lodowiec nie wytrzyma i załamie się pod twoim ciężarem, to reszta ludzi z tobą związanych prawdopodobnie Cię wyciągnie ze szczeliny, dlatego nie polecam wycieczki na własną rękę, nawet jak się uda jakoś to wszystko obejść.




Pierwszy etap wycieczki(ok 1,5 godziny), biegnie przez płaskie, ale dość wyboiste tereny i prowadzi pod bramy lodowca.


Następnie przewodnik podaje linę i wszyscy grzecznie (około 20 osób na jednego przewodnika) podpinają się do grupy. I tak przez około godzinę. "Wszyscy razem w jednym tempie" z małymi przystankami na poprawienie raka lub fryzury.








Jak widać psy, koty, dzieci, emeryci, więksi, mniejsi podążają w jednym celu.Zdobyć najwyższy szczyt Skandynawii.


Po przejściu lodowca zabawa się kończy. Kiedy myślisz,że najgorsze już za tobą i jeszcze tylko pół godziny. Zrzucasz liny, poprawiasz raki i atakujesz szczyt. Tutaj nie ma żartów, bo widoczność jest słaba, więc trzeba dwa razy pomyśleć zanim się postawi nogę na danym, oblodzonym kamieniu. Jak widoczność się na chwilę poprawia to się okazuje,ze lepiej było jednak tam nie patrzeć. Z rakiem źle, bo wszędzie kamienie,ale bez raka się nie da, bo lód i ślisko i pada. Dlatego trzeba mieć obycie z górami, dobry sprzęt,albo być Norwegiem, żeby się porywać na tego typu atrakcje. Mimo, że w przewodnikach piszą,że góra jest łatwa techniczne, należy pomyśleć o tym,że w tym rejonie panuje wieczny śnieg, co utrudnia bezstresowe wojaże


Przy mlecznej pogodzie, widoki niestety nie powalają,ale satysfakcja i kolejna góra do Korony Europy są.
Na samym szczycie znajduje się mała buda, gdzie można kupić kawę, kiełbaskę i czekoladę. Polecam ten mały relaks przed drogą powrotną.

Zamarznięte włosy w gratisie.


Droga powrotna jest trudniejsza, bo oblodzony szczyt  ciężko się pokonuje schodząc w tłumie,ale nauczeni doświadczeniem daliśmy radę,bez większych załamań fizycznych i psychicznych.


Po chwili medytacji, możemy ruszać dalej.



Teraz to już tylko surowe, ale jakże niesamowite widoki, a to wszystko bez liny.



Na nocleg zatrzymaliśmy się na campingu w miejscowości Lom. Ku naszemu zdziwieniu, nie był to domek w głuszy,ale otoczony sklepami i restauracjami kompleks domków. Nie mieliśmy już siły narzekać,a teren wokół nadawał się idealnie na niedzielny spacer tuż przed odjazdem.








W drodze powrotnej do Oslo trochę mylących znaków, dzięki którym spotkania z trollem nie dało się uniknąć.